Maraton w Lizbonie (Rock‘n’Roll Maratona de Lisboa EDP)
2 października 2016 r. wystartowała kolejna edycja Maratonu Lizbońskiego. Od kiedy ten bieg wszedł do kalendarza jako Rock’n’Roll Runs, zmieniono termin startu z grudniowego na październikowy. Po wiosennym maratonie w Jerozolimie i Krakowie szukałem ciekawego miejsca, które wpisywałoby się w moją strategię wyjazdów biegowych. Portugalia kusiła mnie od dawna ze względu na swoją historię, zabytki, kuchnię i klimat. Miejsce, z jednej strony bardzo europejskie, z drugiej – poprzez swoją kolonialną historię – intrygujące, o wyrazistym kolorycie, ogromie różnorodności. W końcu zdecydowałem się na Lizbonę jako miejsca kolejnego maratonu. Cały proces logistyczny, tak jak podczas poprzednich wyjazdów biegowych, rozpoczął się od znalezienia tanich biletów lotniczych. Jak wspominałem w poprzednich wpisach cena biletu lotniczego praktycznie stanowi główny koszt wyjazdu, więc warto się pomęczyć, aby kupić tani bilet. Późniejsze szukanie noclegu jest już czystą rozrywką. Na początku organizowania wyjazdu do Lizbony spotkała mnie miła niespodzianka – dowiedziałem się, że cena pakietu startowego w maratonie wynosiła tylko 45 €, więc była niewygórowana. Po całej logistycznej zabawie została mi część treningowa. Początek czerwca wykorzystałem na tygodniowy urlop na Rodos, gdzie oczywiście zabrałem buty do biegania, w które wskakiwałem niemal codziennie. Po powrocie mogłem spokojnie zająć się bieganiem, do maratonu zostało mi około 15 tygodni. Chciałem ten okres dobrze przepracować, chodziła mi po głowie myśl o poprawieniu życiówki i złamaniu 3.30. Stosowałem typowy dla mnie trening 4 razy w tygodniu: wtorek i czwartek – po ok. 10 km plus trochę krótkich interwałów, sobota – tylko 10 km, niedziela – długie wybiegania od 16 do 32 km. Część treningów prowadziłem rano przed pracą (wstawałem przed godziną piątą), resztę podczas weekendów już w normalnych godzinach. Siedem tygodni przed zakończeniem przygotowań kupiłem książkę o bieganiu „Maraton metodą Hansonów” (recenzję napiszę i umieszczę na blogu), która zmieniła moje podejście do treningów, a w szczególności do długich wybiegań. Naprędce postanowiłem zmodyfikować moje treningi i w ostatnich 5-6 tygodniach wprowadziłem elementy biegowe odkryte w książce Hansonów.
Jest piątek 30 września 2016 r. Lizbona przywitała nas ciepłą, ale wietrzną pogodą.
W podróży towarzyszyła mi moja partnerka Renata. Czterogodzinny lot minął bardzo szybko. W opcji biletu wykupiłem dowóz do hotelu (30 zł do osoby, Wizzair), ponieważ obawiałem się, że metro nie będzie już działać (kursuje do godz. 1.00). Kierowca w krawacie, trzymający tabliczkę z moim nazwiskiem, czekał na nas przy drzwiach, gdy opuszczaliśmy strefę odbioru bagaży i kontroli celnej. Szybko zaprowadził nas do samochodu, schował walizki do bagażnika i ruszył w kierunku naszego hotelu. Miła rozmowa po drodze urozmaiciła piętnastominutową podróż. Uświadomiliśmy sobie, że lotnisko jest bardzo blisko centrum Lizbony, bo po dosłownie chwili byliśmy przed Hotelem Residencial Caravela. Potem tylko szybkie zakwaterowanie, prysznic i wyczekiwany sen przed pracowitą sobotą.
Pakiet startowy
Sobota, 1 października 2016 r. Na ten dzień zaplanowałem dwie sprawy: odbiór pakietu startowego i niezbyt męczące zwiedzanie Lizbony. Głównym środkiem transportu w Lizbonie jest metro, które próbowałem rozszyfrować jeszcze w Polsce. Lizbońskie metro to mało skomplikowana sieć czterech linii, oznaczonych kolorami. Miejscem docelowym naszej podróży była stacja Oriente, położona na czerwonej linii metra, biegnącej na lotnisko. To tutaj, na skraju Parku Narodów, są rozlokowane pawilony lizbońskiego Expo z 1998 roku. W jednym z nich, w pawilonie Atlantic, ulokowane są targi Sport Expo, gdzie można odebrać pakiety startowe (SPORT EXPO, odbywa się w Tejo Room, pawilonu Atlantic, ul. Rossio dos Olivais, Lote 2.13.01A, 1990-231 Lisboa).
Wychodząc z metra, przechodzę się przez piękne oszklone centrum handlowe, następnie przemierzam ulicę, na której umiejscowiono metę maratonu lizbońskiego, a po kilkuset metrach w stronę Tagu docieram przed wejście do pawilonu Atlantic. Targi Sport Exponie powalają. Kilkanaście stoisk z akcesoriami biegowymi i odżywkami oraz stoiska odbioru pakietów startowych, które wydawane są dość sprawnie na pięciu stoiskach (oznaczonych numerami startowymi co 900-1500). Aby otrzymać pakiet należy mieć ze sobą wydruk potwierdzający udział w maratonie, który organizatorzy przysyłają na maila, i oczywiście dowód osobisty lub paszport.
Na stoisku, po sprawdzeniu i wylegitymowaniu przez wolontariuszy, otrzymuje się kopertę z numerem startowym. Żeby odebrać koszulkę techniczną Adidasa, należy udać się na drugą stronę targów, gdzie na stoisku, po podaniu numeru startowego, oprócz koszulki otrzymujemy plastikowy worek na depozyt wraz z wydrukowaną naklejką odpowiadającą numerowi startowemu oraz czerwony worek z logo sponsora, do spakowania otrzymanych rzeczy. Tak zaopatrzony, przez chwilę oglądałem właśnie zgromadzony sprzęt biegowy, potem przyjrzałem się otoczeniu. W pawilonie Sport Expooprócz stoisk handlowych są jeszcze dwa ciekawe miejsca: ścianka Renault, gdzie uczestnicy wszystkich biegów mogą złożyć swoje autografy i duża plansza na ścianie hali z trasą maratonu i półmaratonu w Lizbonie. Po opuszczeniu pawilonu można udać się na spacer promenadą wzdłuż Tagu, z piękną panoramą mostów: „Vasco da Gama” i „25 Kwietnia”. Nad głowami spacerujących przemieszcza się kolejka widokowa, która pobłyskuje w promieniach słońca i nadaje dodatkowego uroku temu miejscu.
Maraton
2 października 2016 r. (niedziela) – dzień maratonu. W niedzielny poranek obudziłem się przed budzikiem. Już w sobotni wieczór przygotowałem cały ekwipunek maratończyka oraz lekkie śniadanie. Po porannej toalecie i obowiązkowych plastrach, szybko włożyłem na siebie strój biegowy, z przypiętym już numerem startowym 1517.Organizatorzy nie zapewnili agrafek, których brak wywołał mnóstwo zabawnych sytuacji. Potwierdził też solidarność wśród biegaczy z całego świata, pożyczających agrafki w metrze i kolejce podmiejskiej. Szybko zjadłem śniadanie składające się z niezawodnych 7Daysów, banana i soku pomarańczowego. Do worka zapakowałem rzeczy na zmianę, torbę na depozyt, izotonik, wodę mineralną, banany i żel regeneracyjny. Na strój założyłem saszetkę biegową z żelami potrzebnymi w trasie, a także telefon komórkowy, plastry i drobne pieniądze. W pokoju hotelowym zostawiłem śpiącą partnerkę, która miała później dojechać na linię mety, do Parku Narodów. Poranek w Lizbonie był dość ciepły. Wychodząc z hotelu, na strój biegowy zarzuciłem tylko lekką bluzę. W drodze do stacji metra spotkałem wielu biegaczy, głównie Włochów, którzy głośnymi dyskusjami budzili śpiące miasto. W dniu maratonu numer startowy zapewniał biegaczom darmowy transport w całej Lizbonie. Start maratonu przewidziany był na godzinę 8.30, z miejscowości Cascais, oddalonej od Lizbony ok. 30 km. Stolica z tą nadmorską miejscowością połączona jest kolejką podmiejską, odjeżdżającą ze stacji metra Cais do Sodre. Niestety, organizatorzy nie przyspieszyli godzin odjazdu metra w niedzielny poranek. W tym dniu lizbońskie metro rusza dopiero o godz. 6.30, a biorąc pod uwagę fakt, że kolejka podmiejska jedzie do Cascais ok. 40 minut, czasu nie zostaje za dużo. Oprócz tego należy doliczyć chwilę na pokonanie kilku stacji metra do początkowej stacji kolejki i jeszcze dziesięciominutowy spacer na linię startu w samym Cascais. Niedociągnięć organizacyjnych można było zauważyć więcej. Po pierwsze, biegaczom rano nie miał kto otworzyć darmowych
bramek przy wejściach do stacji metra. Po drugie, kolejka przez późny start metra była zapełniona do granic możliwości i przez 40 minut jazdy część biegaczy musiała stać w mocno zatłoczonym wagonie. Kiedy wreszcie kolejka wjechała do Cascais, pusty peron momentalnie wypełnił się setkami biegaczy. Uległem tłumowi, który szybko przemieścił się przez budynek dworca na ulicę nadmorskiego miasteczka. Wolontariusze sprawnie wskazywali kierunek marszu do lokalnego hipodromu, gdzie umieszczone było miasteczko biegowe i linia startu. Trasa marszu biegła wzdłuż bulwaru nadmorskiego skąpanego w promieniach wstającego słońca.
Starałem się zrobić kilka zdjęć panoramy portu i murów obronnych, ale po chwili tłum wprowadził mnie na plac, gdzie umieszczone było skromne miasteczko biegowe. Wydało mi się tutaj za ciasno. Z jednej strony placu stały przenośne toalety (około 30 sztuk), z drugiej – ustawiono naczepy samochodowe, w których przygotowano miejsca depozytowe dla biegaczy. Te naczepy pojawią się później tuż za linią mety. Na placu znajdowała się też mała scena, na której ktoś próbował prowadzić rozgrzewkę dla uczestników maratonu. Duży tłum biegaczy i brak ławek utrudniały przebieranie się do startu. Udało mi się przepakować rzeczy do plastikowego worka z naklejonym numerem startowym i oddać go wolontariuszom w naczepie, w miejscu oznaczonym odpowiednim przedziałem numerów startowych. Przed rozgrzewką, na którą zostało już niewiele czasu, stanąłem w bardzo długiej kolejce do przenośnych toalet, których, jak na ok. 5000 biegaczy, było stanowczo za mało. Niestety, w środku miasta nie można posiłkować się przydrożnym „laskiem”… Kolejka posuwała się bardzo powoli, do startu zostało tylko 15 minut, próbowałem ten czas wykorzystać na rozgrzewkę. Szczególnie bałem się o lewą łydkę, ponieważ miałem naciągnięte ścięgno Achilesa, które zostało zabezpieczone tejpami. W czasie gdy organizatorzy nawoływali do ustawiania się we właściwych sektorach startowych, ja stałem zdenerwowany, bo wciąż czekałem na wolną toaletę. Dodatkowego stresu dostarczył mój Garmin, zegarek biegowy. Rozładował się.
Zapewne włączył się w bagażu, w czasie podróży do Portugalii. Zostałem więc bez zegarka, bez rozgrzewki, cały czas tkwiąc w kolejce do toalety. Całe szczęście, że start opóźnił się o kilka minut, jakoś wytrzymałem presję czasu i dostałem się do toalety. Po jej opuszczeniu, już sporo lżejszy, biegiem przemieściłem się na drogę, na której ustawiona była linia startu. Kiedy przebijałem się przez tłumy biegaczy, usłyszałem wystrzał oznaczający start. Zabrakło mi jednak czasu, aby dotrzeć do swojego sektora startowego, i dopiero po 2-3 minutach przebiegłem przez linię startu. Czarne myśli krążyły mi po głowie. Tyle przeciwności dopadło mnie przy tym starcie. Cały czas zastanawiałem się, jak mam bez zegarka regulować tempo biegu. Starałem się uspokoić, podziwiając piękną architekturę Cascais. Trasa maratońska wiła się pagórkowatymi ulicami miasteczka, przechodząc w nadbrzeżną szosę łączącą nadmorski kurort z Lizboną. Zaaferowany problemami na starcie, nie poczułem nawet jak na trasie maratonu robi się ciepło. Prognozy pogody pokazywały na niedzielę 22-25°C. Niewiele pomogło wcześniejsze wystartowanie maratonu, bo poranek był już dość ciepły. Moje przygotowania do tego biegu różniły się od poprzednich nie tylko pod względem treningu, ale także sposobu nawadniania i odżywiania. Pierwszy raz podszedłem książkowo do tych ważnych elementów, ustalając zapotrzebowanie organizmu na węglowodany i energię. Obliczyłem też jaką ilość płynów mam przyjmować podczas biegu, na każdym stanowisku z wodą. O ile stanowiska z wodą były dość często (co 2,5 km) i dobrze zorganizowane (woda była w małych półtoralitrowych plastikowych butelkach, poręcznych do picia). Inaczej było z izotonikami, których ogólnie było za mało i w dodatku podawane były w kubkach. Zorganizowano też stanowiska z pomarańczami i bananami, pojawiały się żele energetyczne. Ogólnie od tej strony lizboński maraton wyglądał nie najgorzej. Po rozładowaniu się mojego Garmina cała nadzieja na utrzymanie tempa biegowego pozostawała w gestii pacemakerów. W miarę szybko na trasie zauważyłem pacemakera oznaczonego na 3.40, po czym przyspieszyłem, aby dotrzeć do biegacza 3.30. Niestety, nie dostrzegłem takiego do samej mety, prawdopodobnie go nie było. Pacemakerzy maratonu w Lizbonie byli inaczej oznaczeni niż na innych maratonach. Podstawową różnicą był brak widocznych baloników z helem, na których zwyczajowo zapisuje się czas, na który się biegnie. Tutaj wyznaczeni biegacze posiadali oznaczenia z czasem jedynie na plecach i piersiach, niestety w tłumie biegaczy słabo widoczne. Tak więc pomysł kontroli czasu przy pomocy pacemakerów nie zadziałał. Tymczasem opuszczaliśmy Cascais, jedną z najładniejszych i najdroższych miejscowości wypoczynkowych w Portugalii. Dookoła trasy, po której biegliśmy, znajduje się mnóstwo luksusowych hoteli i pięknych rezydencji. Trasa maratonu powoli przenosiła się na szosę łączącą Cascais z Lizboną, cały czas zbliżając się i oddalając od oceanu lub Tagu, wpływającego do oceanu. Po drodze mijaliśmy Estoril, kolejną wypoczynkową miejscowość pełną urokliwych plaż. Pierwszych dziesięć kilometrów minęło bardzo szybko. Tutaj spotkała mnie miła niespodzianka – był nią umieszczony przy trasie elektroniczny zegar, mierzący czas brutto maratonu. Podobne zegary, jak się później okazało, powtarzały się co 10 km. Mogłem więc, „jakoś” regulować swoje tempo. Pierwszą „dychę” przebiegłem w czasie 54.24 minuty. Tempo słabsze niż planowałem, ale biorąc pod uwagę ciągłe przepychanie się biegaczy przez tłum, chyba jednak nienajgorsze. Postanowiłem przyspieszyć.
Biegło mi się dobrze. Na trasie zrobiło się stosunkowo luźno, odzyskiwałem dobre samopoczucie i mogłem się wreszcie koncentrować na moich założeniach taktycznych, pilnując odżywiania i nawadniania. Trasa maratonu, a właściwie układ wzniesień, kiedy przeglądałem stronę internetową organizatora, wydawała mi się dość płaska. Jednak w rzeczywistości, co jakiś czas, pojawiały się lekkie podbiegi i zbiegi, którym było daleko do tych z Aten czy Jerozolimy. Generalnie trasa dość sympatyczna, nawet przy wysokiej temperaturze i podmuchach morskiego wiatru. Po około 15 km trasa się spłaszczyła i taką pozostała do samej mety. Na odcinku drogi nadmorskiej przed Lizboną przez 3-4 kilometry biegła nowym, niedokończonym odcinkiem bulwaru nadmorskiego. Nawierzchnia tego odcinka nie była idealna, ale to wszystko rekompensowali swoim entuzjazmem młodzi wolontariusze prezentujący flagi narodowe wszystkich nacji uczestniczących w maratonie. Oczywiście była także flaga Polski. Sprawiła ona radość 75 rodakom uczestniczącym w tym maratonie. Organizatorzy, mimo że w nazwie jest rock and roll, nie zorganizowali za wiele miejsc z muzyką na żywo. Maraton nie przyciągnął też wielkich tłumów kibiców. Trasa biegu umiejscowiona na głównej szosie łączącej Cascais ze stolicą Portugalii sąsiadowała z najważniejszymi zabytkami Lizbony. W dzielnicy Belem, podziwialiśmy Pomnik Odkrywców (Padrao dos Descobrimentos), Wieże Belem (Torre de Belem) i Klasztor Hieronimitów (Monsteiro dos Jeronimos). Tutaj minęła połówka maratonu. Zegar elektroniczny ustawiony przy bramce pokazał 1.49.07. Czas ten oznaczał, że nadrobiłem na drugiej dziesiątce ponad trzy minuty. Później przebiegliśmy pod mostem „25 Kwietnia”(przypominającym most „Golden Gate” w San Francisco), przy którego drugim krańcu stoi pomnik Chrystusa Króla, wzorowany na słynnym pomniku z Rio de Janeiro. Następnie w samym centrum Lizbony trasa maratonu odbija w lewo, przebiegając przez dzielnice: Chiado ze sławną windą Elevador de Santa Justa(autorstwa Raula Mesniera de Ponsarda, ucznia słynnego Gustave Eiffela), dzielnicę Baixa z placem Rossio, na którym stoi okazały gmach Teatru Narodowego Marii II (Teatro Nacional Maria II) oraz monumentalny posąg króla Pedra IV. Na trasie biegu podziwiać można było także rozległy plac Praca do Comercio, nad którym góruje okazały łuk triumfalny. Potem wracaliśmy na drogę biegnącą wzdłuż Tagu. W centrum było więcej kibiców, głównie turystów, którzy trochę zdziwieni biegowym zamieszaniem, starali się dopingować maratończyków. Było coraz cieplej, a mnie wciąż biegło się dobrze. Powoli mijałem kolejnych biegaczy, w oddali pojawił się zarys mostu „Vasco da Gama”.
Biegniemy skrajem dzielnicy Alfama, to już 30 km maratonu, ja wciąż mam siłę i wrażenie, że przyspieszam, zostawiając z tyłu pojedynczych uczestników maratonu. Czas na zegarze 2.33 daje nadzieję na dobry wynik. W pewnym momencie wokół mnie pojawiło się mnóstwo biegaczy, przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje? Skąd się wzięli? Później wszystko się wyjaśniło. Organizatorzy na kilka kilometrów połączyli trasy maratonu i półmaratonu, stąd tak duża liczba biegaczy jednocześnie. Nie było to dobre rozwiązanie, ponieważ na trasie spotkali się biegacze zmęczeni w różnym stopniu, a duży tłok w ogóle nie sprzyjał komfortowi biegania. Przed metą, na skrzyżowaniu, trasę rozdzielono. Strzałki na lewo i prawo wskazywały dalszy trakt maratończykom i półmaratończykom. Zastanawiam się, ile osób się pomyliło? Ostatnie kilometry maratonu przysporzyły wysiłku służbom medycznym. Było już bardzo ciepło, w związku z tym szczególnie często wśród biegaczy pojawiały się przypadki skurczów mięśni i omdleń. Nie do końca podobało mi się także zabezpieczenie maratonu. Mimo obecności policji, dość często na trasę wchodzili mieszkańcy, pojawiali się tuż przed biegaczami, niejednokrotnie stwarzając zagrożenie zderzenia na trasie. Motocykl z kamerzystą filmującym maraton wielokrotnie przebijał się przez tłumy biegaczy, wywołując ryzykowne sytuacje. Do mety zostało kilka kilometrów. Jeszcze nigdy tak dobrze nie biegło mi się maratonu. Nic mnie nie bolało, nawet zapomniałem o moim „Achillesie” w lewej nodze. Miałem wrażenie, że ciągle przyspieszam.
Przede mną biegły dwie dziewczyny. Myślę, że „trzydziestki”. Podczepiłem się pod nie na jakiś czas. Biegły równo i bardzo mocno. Jednak po raz pierwszy musiałem odpuścić, nie dałem rady, były za mocne. Do mety zostało może dwa kilometry, złapałem drugi oddech, nie odpuściłem. Zacząłem obserwować. Przy trasie coraz więcej kibiców, a ja jestem już na terenie dawnego Expo, które dzień wcześniej zwiedzałem. Do mety tylko i aż jeden kilometr. Jeszcze raz przyspieszam, nawet nie jestem tak bardzo zmęczony, nie biorę wody na ostatnim stanowisku. W oddali widać metę, pozostało może 200 metrów. Słychać już duży gwar kibiców i głos komentatora, mijam linię mety, kątem oka widzę czas: 3.30.58. Wiem, że jest to moja życiówka i to w dodatku jest czas brutto, więc wynik będzie jeszcze lepszy. Na szyi ląduje mi piękny medal. Po prawej stronie między ogrodzeniem zabezpieczającym metę stoi wtłoczona moja dziewczyna. Robi mi zdjęcia. Niestety nie mogę się do niej dostać. Muszę przebyć drogę wydzieloną dla biegaczy, pomiędzy wolontariuszami, którzy wkładają worek z prowiantem i przepychają dalej na tyły, gdzie przygotowane są miejsca do masażu, stoją naczepy z rzeczami oddanymi do depozytu i gdzie czekają najbliższe osoby. Po kilku minutach ja i moja dziewczyna jesteśmy już razem. Jestem w dobrej formie, powoli uzupełniam płyny, stojąc w kolejce do masażu. W głowie tylko jedna myśl: znów się udało! Kolejny, już piąty maraton za mną! Teraz kilka dni wypoczynku w Portugalii… jakże zasłużonego.
Mimo drobnych niedociągnięć organizacyjnych maraton lizboński polecam gorąco, szczególnie biegaczom, którzy tak jak ja łączą dwie pasje – bieganie i zwiedzanie.
Piotr Dasios – nr startowy 1517 Czas netto: 03:28:16
Liczba zawodników, którzy ukończyli maraton: 3 540
Miejsce open: 553
Kategoria M50-54, miejsce: 52
Kategoria narodowa, miejsce:
8 (POL) z 75 (POL)
Wśród mężczyzn: 527 (M)
Czas brutto: 03:30:58
Czas netto: 03:28:16
zdjęcia: Piotr Renata