V Półmaraton Radomskiego Czerwca ’76. Start

V Półmaraton Radomskiego Czerwca ’76. Start

25 czerwca odbyła się 5. edycja półmaratonu w Radomiu upamiętniającego protesty robotników
z czerwca 1976 roku. Mimo krótkiej, bo pięcioletniej historii, półmaraton w Radomiu ma  bardzo dobrą organizację, atrakcyjne pakiety startowe oraz oddanych miłośników biegania. Tegoroczna edycja imprezy zgromadziła blisko 900 biegaczy z kraju i zagranicy. Ja, już po raz drugi uczestniczyłem w tym biegu, pierwszy raz w roku 2015.

Start

Setki białych i czerwonych baloników oraz polski hymn narodowy uświetniły ostatnie minuty przed startem radomskiego półmaratonu, jak reklamują go organizatorzy: „półmaratonu z historią w tle”. Krótkie odliczanie i wystrzał z pistoletu startowego uwolnił setki biegaczy, którzy ruszyli z impetem na trasę półmaratonu wzdłuż ul. Narutowicza. Uniesiony falą biegaczy, ruszam na trasę biegową po Radomiu. Początek zawodów bywa zawsze trudny, bo jest za ciasno, a ciągłe przepychanie się i wyprzedzanie bardzo męczą. Trasa półmaratonu została wytyczona tak, żeby biegacze mogli zobaczyć najważniejsze miejsca i budynki miasta. Od pierwszych metrów trasy pilnuję peacemakerów biegnących na 1.30, wokół których zebrała się spora grupa biegaczy. Biegnę z tyłu tej grupki, cały czas kontrolując dystans do wyznaczających tempo zawodników. Mija pierwszy kilometr, później drugi, tempo w granicach 4.15–4.18, jak dla mnie dość wysokie. Po obiegnięciu stadionu lekkoatletycznego MOSiR-u znów wbiegamy na ul. Narutowicza, później na ul. Podwale.

Tego dnia temperatura osiągnie 25 st. C, a na niebie nie będzie nawet jednej chmurki. Na trasie niespodzianka – po 2,5 km pierwsze stanowiska z wodą. Według planu trasy punkty żywieniowe przewidziane były co 5 km, a pomiędzy nimi zaplanowano punkty odświeżania. W strefach żywieniowych woda i izotoniki podawane są w plastikowych kubkach, później także rozdawane będą banany. Nie lubię pić z takich kubków w biegu, zawsze więcej wyleję niż wypiję, czasem się zachłysnę lub woda wleje mi się do nosa, dlatego w moich rękach – butelka. Oczywiście, korzystałem z każdej okazji na trasie, żeby wypić chociaż kilka łyków wody przygotowanej w punktach żywieniowych, a resztę zawartości kubka wylewałem na głowę, żeby choć trochę się schłodzić. Z pierwszego stanowiska odświeżania uchwyciłem mokrą gąbkę podaną mi przez wolontariusza i, tak jak na maratonie ateńskim, włożyłem pod czapkę z tyłu głowy. Jest to dobry patent na chłodzenie głowy i karku w czasie upalnych zawodów, a także dłuższych treningów. Tempo biegu cały czas równe i szybkie, oscylujące między 4.15–4.20. Wbiegamy na ul. Malczewskiego, później Struga, kolejny zakręt i jesteśmy w ścisłym centrum Radomia. Ulice są puste, nieliczne osoby spacerują po mieście w niedzielne przedpołudnie, w centrum nie ma praktycznie kibiców. Biegnie mi się dobrze, chociaż w głowie jedna myśl, jak długo utrzymam takie tempo biegu. Wbiegamy w najładniejszą część Radomia – ulicę Żeromskiego, którą wyłączono z ruchu i utworzono z niej swoisty pasaż handlowy. Tutaj także jest niewiele osób pijących kawę w ogródkach kawiarnianych i spoglądających troskliwie na zmagania biegaczy.

Przy ul. Żeromskiego, na piątym kilometrze, umieszczono punkt żywieniowy, gdzie podawano wodę i izotoniki. Obok pierwszego punktu zawsze jest duże zamieszanie i tłok, ponieważ na tym etapie wciąż biegnie razem sporo zawodników, dopiero później, z upływem kilometrów, grupy mocno się rozciągną. W punkcie żywieniowym jest sporo stolików, na których wolontariusze rozstawiają i napełniają kubki z wodą. Jeszcze większa grupa wolontariuszy próbuje wkładać kubki prosto w ręce biegaczy. Udaje mi się złapać jeden w rękę, biorę dwa szybkie łyki, reszta wody niestety się wylewa. Nienawidzę plastikowych kubków! Kolejny zakręt w lewo, wbiegamy w ul. 25 Czerwca, gdzie w pobliżu trasy półmaratonu znajduję się pomnik Czerwca ’76. Kątem oka śledzę trasę i zastanawiam się, gdzie są niebieskie baloniki? Są, niedaleko ode mnie. Reguluję szybki oddech wywołany uzupełnianiem płynów i próbuję skoncentrować  się na trasie półmaratonu. Kolejny zakręt i biegniemy alejką parkową, wywołując zdziwienie wśród ludzi siedzących na ławeczkach otoczonych parkową zielenią. Wciąż biegnie mi się dobrze, cały czas kontroluję położenie moich pacemakerów. Jestem im wdzięczny, że wyręczyli mnie z ciągłej kontroli tempa biegu. Z parku wybiegamy na ul. Zborowskiego, gdzie skręcamy w prawo. Za moment kolejny zakręt, tym razem w lewo i jesteśmy na ul. Lubelskiej. Zbliża się punkt odświeżania na 7,5 km trasy, łapię mokrą gąbkę i wycieram nią twarz, kark i ręce – jaka ulga! Słońce i zmęczenie robią już swoje, najbardziej martwię się, żeby się nie odwodnić – niestety wiem, jakie to łatwe… Na ósmym kilometrze planuję wziąć żel energetyczny, stąd cały czas w mojej ręce plastikowa butelka z wodą. Sięgam do saszetki po opakowanie, szybkim ruchem otwieram żel i wypijam półpłynną zawartość, jeszcze dwa łyki wody i wracam do kontrolowania biegu, wyrównując oddech. Żel za 15 minut powinien działać. Właściwe odżywianie i nawadnianie są dla mnie tak samo ważne jak przygotowania treningowe czy strategia biegu.

Niepostrzeżenie mijam dziesiąty kilometr półmaratonu, odruchowo spoglądam na zegarek: 42.35. Czas, jak na te warunki, bardzo dobry. Ustawiono tutaj drugi planowy punkt żywieniowy, na którym jest już trochę luźniej, zabieram dwa kubki wody, zawartość jednego ląduje na mojej głowie, z drugiego udaje mi się wypić kilka łyków. Biegniemy ul. Lubelską, dłuższa prosta, zakręt w lewo, jesteśmy gdzieś na przedmieściach Radomia, obok ulicy trochę firm i domków jednorodzinnych, kolejny zakręt w lewo i robimy pętlę. Znów przecinamy ul. Lubelską, tutaj wypada półmetek zawodów. Cały czas pilnuję pacemakerów, co nie jest już takie łatwe, upał daje się we znaki. Jakieś czarne myśli wchodzą mi do głowy. Zastanawiam się teraz, czy pisanie na blogu tekstów typu „blog zobowiązuje”, czy „sprawdzę efekty treningu Hansonów” jest właściwe? Co mam zrobić, kiedy trafiam na upalną pogodę? Jak mam pokazać efekty moich przygotowań? Jesteśmy niestety zależni od pogody, co czasem przekłada się na wyniki zawodów. Fizycznie czuję się dobrze, ale już w głowie kombinuję, na którym kilometrze odpuścić. W drugiej części półmaratonu więcej jest dłuższych prostych odcinków biegowych. Trasa zahacza o dzielnicę przemysłową, mijamy duże zakłady przemysłowe typu „Łucznik”. Wcześniej na 12,5 km znajduje się punkt odświeżania, jest także na trasie kilka stanowisk ze spryskiwaczami, które przynoszą trochę ulgi. Także mieszkańcy, szczególnie dzielnic domków jednorodzinnych, starają się pomóc biegaczom, podając wodę i spryskując biegaczy na różne sposoby.

Ja ciągle utrzymuję tempo na 1.30. Grupka biegaczy skupionych wokół pacemakerów stopniowo się kurczy, zrobiło się tutaj stosunkowo luźno. Odczuwam skutki szybkiego tempa i wysokiej temperatury, ale walczę i przesuwam granicę, kiedy odpuszczę. Kolejny punkt żywieniowy (15 km), kolejne dwa kubki z wodą lądują w moich rękach, jeden wylewam na kark, z drugiego wypijam kilka łyków. Udaje mi się też złapać kubek z izotonikiem. Na tym punkcie wyprzedzam moich pacemakerów, biegnę kilka, nawet w porywach kilkanaście metrów przed nimi. Przyjmuję tutaj drugi żel z kofeiną. Mam nadzieję, że pozwoli mi to odzyskać siły przed końcówką. Wypijam resztę wody z butelki, którą tak dzielnie trzymałem przez większą część zawodów. Ciągle oddalam wizję odpuszczenia wysokiego tempa. Trasa zrobiła się dość szybka ze względu na długie proste odcinki, prawie w całości pokryta jest asfaltem, a tylko niewielki obszar obłożono kostką betonową. Trasa radomskiego półmaratonu jest dość płaska, bodajże dwa wiadukty tworzą jedyne podbiegi. W pierwszej części jest mnóstwo zakrętów, druga część wypełniona długimi, prostymi odcinkami. Teraz kolejny punk odświeżania. Na 18 km zostaje jeden pacemaker, drugi prawdopodobnie nie wytrzymał tempa lub upału. Podobnie jest z biegaczami, zostało w tej grupie może trzech zawodników, wliczając moją osobę. Biegnę ostatkiem sił, licząc, że dodatkowa energia z węglowodanów pozwoli mi utrzymać tempo. Jest bardzo ciężko, trochę zaczynam odstawać od bardzo nielicznej grupki. Ostatni punkt żywieniowy na 20 km i kolejne kubki wylane na głowę oraz kilka łyków wypitej wody – to ostatnie nawodnienie przed finiszem. Po tym punkcie zostaję sam z pacemakerem, do mety jeszcze jeden kilometr, ja już kompletnie nie mam sił. Mówię do niego: – Dawaj, ja odpuszczam – ale on mnie mobilizuje do walki. Biegniemy już Plantami, w stronę stadionu lekkoatletycznego, jeszcze jedna nawrotka, za chwilę będzie stadionowa brama i runda po bieżni tartanowej zakończona metą. Na stadionie mocny doping zgromadzonych kibiców, do mnie niewiele już dociera. Wiem, że jeszcze 200-300 metrów i koniec męczarni. Ostatkiem sił przyspieszam i w pełnym sprincie razem z pacemakerem przekraczam linię mety. Zatrzymuję stoper: 1.30.13!!! Nawet nie wiem, kiedy medal ląduje na mojej szyi, prawie słaniając się na nogach przesuwam się wzdłuż bieżni. Jest woda i są izotoniki, które łapczywie piję i wylewam na głowę. Mam łzy w oczach i jestem szczęśliwy. Wielki wysiłek, ale i wielki wynik. O ponad 3 minuty poprawiłem w tych ciężkich warunkach moją życiówkę! Widzę na płycie stadionu mojego pacemakera, podchodzę i dziękuję mu za wsparcie. To jest także jego sukces. Radom znów jest dla mnie szczęśliwy!

Podsumowanie. Bardzo dobrze zorganizowana impreza biegowa, mimo tylko pięcioletniej historii. Szybka, ale dość kręta trasa, dobrze zorganizowane punkty: żywieniowe i odświeżania. Fajne pakiety startowe. Dobrze zorganizowane miasteczko biegowe z masażami i posiłkami. Gorąco polecam!

Półmaraton Radomskiego Czerwca’76 wyniki:

25.06.2017 r., nr startowy: 165, czas netto: 1.30.13, miejsce open: 46, kategoria M50 – 5;

red. jęz. Justyna Harabin, zdjęcia własne, dwa zdjęcia z moją osobą z mety: organizatorzy półmaratonu

Komentarze