Maraton w Walencji przechodzi do historii. Nie udało mi się złamać trzech godzin na królewskim dystansie, mimo że do szczęścia zabrakło niewiele, bo… 87 sekund. Pewnie mógłbym teraz wymienić wiele powodów, które usprawiedliwiają moje niepowodzenie. Niepowodzenie – to chyba nie jest dobre słowo, bo poprawienie życiówki na dystansie maratonu o ponad… dziewięć minut trudno nazwać niepowodzeniem. Jednak w głębi serca cały czas czuję niedosyt.
Mimo że nie zrealizowałem w 100% mojego planu treningowego, byłem przygotowany do tego startu. Spoglądając na mój bieg z perspektywy kilku dni, myślę, że zabrakło mi przede wszystkim spokojnej głowy. Oczywiście było też wiele innych drobnych rzeczy, które nie pomogły w moim starcie. Przede wszystkim brak świadomości, w jak dużym maratonie biorę udział – z 22 tysięcy zapisanych biegaczy wystartowało ostatecznie 19,5 tysiąca. Duży maraton to problem z dojazdem na miejsce startu, szczególnie, jeśli nie dociera tam metro i trzeba liczyć na komunikację autobusową lub taksówkę. Przepełnione, niezatrzymujące się na przystankach autobusy i niereagujące na biegaczy taksówki zmusiły, nie tylko mnie, do trzykilometrowego porannego spaceru. Długie kolejki do toalet, brak miejsca do rozgrzewki blisko linii startu i spore kolejki do stref startowych wyznaczyły mi kiepskie położenie w strefie liczącej ponad trzy tysiące biegaczy. Początkowo nie mogłem się przemieścić ani o centymetr z powodu wielkiego tłoku, który determinował kilka pierwszych kilometrów maratonu. Później także było ciasno, szczególnie w punktach odżywiania. Generalnie trasa była płaska, przebiegała w większości szerokimi ulicami Walencji. Może było odrobinę za ciepło, bo 18 st. C w drugiej połówce, przy pełnym słońcu dało się już odczuć.
Mimo drobnych niedociągnięć maraton był dobrze przygotowany, szczególnie, gdy weźmie się pod uwagę ogromną rzeszę zawodników. Nie było więc powodów, które nie pozwoliłyby mi złamać planowanej granicy czasu, może poza jednym – spokojną głową. Co to znaczy? Za dużo działo się wokół mnie w ostatnim czasie: końcówka dużej inwestycji, kampania samorządowa, wreszcie zmiana pracy. Do końca też nie był pewny mój wyjazd do Walencji, który ostatecznie mocno skróciłem. To wszystko zostało w głowie, nie uwolniłem się od tych myśli. Wierzę, że to był prawdziwy powód mojego niepowodzenia. Z drugiej strony, złamanie granicy trzech godzin zadziałałoby demotywująco. Nie można w wieku 53 lat cały czas poprawiać i tak wyśrubowanych wyników, szczególnie na dystansie maratonu. Myślę, że te brakujące 87 sekund da mi kopa do treningów i motywację do znoszenia ich trudów. I może wiosną znów powalczę o trzy godziny w maratonie.
Piotr Dasios, nr startowy: 15506, wynik netto: 3.01.27. miejsce open: 2098/19241, miejsce kat. M50: 111, miejsce kat. narodowa: 8
Pełne wyniki: https:/valenciaciudaddelrunning.com/maraton/clasification
Relacja z maratonu w Walencji wkrótce na blogu.
Red. jęz. Justyna Harabin