Po udanych wiosennych startach maratońskich nie planowałem już zawodów na dłuższych dystansach niż dziesięć kilometrów. Postanowiłem skupić się na planie treningowym do startów jesiennych. We wrześniu, w dniu moich urodzin, czekał mnie będzie maraton we Wrocławiu, a w listopadzie – spełnienie marzeń wielu biegaczy – udział w sławnym maratonie nowojorskim. Jak co roku wystartuję także w Warszawie, na Pradze, w moim ulubionym wieczornym półmaratonie. Już nie raz się przekonałem, że ciągłe starty w licznych zawodach nie pozwalają skupić się na treningach, powodując notoryczne zmęczenie i ryzyko kontuzji. Jednak, jeśli są zasady, to są też od nich odstępstwa.
Mój kolega Marcin Wiśniewski namówił mnie do startu w Radomiu. Ten półmaraton jest dla niego ważny, ponieważ startuje tam każdego roku od czasu powstania tej imprezy. Dla mnie to już trzeci start na tej imprezie. Lubię te zawody, bo są zawsze perfekcyjnie przygotowane, mają szybką, chociaż niełatwą trasę biegnącą po miejskich ulicach, z szybką końcówką na stadionie lekkoatletycznym. Dodatkowym magnesem przyciągającym biegaczy są zawsze ciekawe i „bogate” pakiety startowe oraz wysokie nagrody dla zwycięzców. To wszystko sprawia, że Półmaraton Radomskiego Czerwca 76 dorobił się stabilnej frekwencji i dobrej opinii wśród biegaczy. Gdy zapisywałem się na stronie organizatora, nic nie wskazywało, w jakich warunkach pogodowych przyjdzie nam tam biegać.
W tym roku start siódmej edycji półmaratonu został przesunięty o tydzień wcześniej niż normalnie. Podyktowane było to niekorzystnym układem kalendarza (długi weekend powstały z połączenia Bożego Ciała przypadał dokładnie w normalnym terminie startu corocznej imprezy). Organizatorzy nie chcieli ryzykować niższej frekwencji na zawodach.
Niedziela 16 czerwca 2019 roku zapowiadała się gorąca. Wszystkie prognozy pogody wskazywały 25 stopni Celsjusza i pełne słonce. Zachmurzenie i małe opady deszczu zapowiadano dopiero po południu. Start półmaratonu zaplanowany był na godzinę 9.00 rano. Do Radomia dotarliśmy z Marcinem przed godziną 8.00, ponieważ mieliśmy odebrać pakiety startowe, które wydawano w tym dniu do godziny 8.30.
Przed nowoczesnym stadionem lekkoatletycznym jest stara hala sportowa i tam co roku organizatorzy przygotowują biuro zawodów. Na półmaraton można było się zapisać na stronie organizatora, tam też można opłacić wpisowe (którego cena zależna jest od terminu zapisu) za pomocą bankowości elektronicznej. Na podanego mejla przychodzi potwierdzenie udziału w zawodach i później także przydzielony numer startowy. Na hali sportowej wzdłuż dłuższych ścian ustawione były stoiska, na których wolontariusze wydawali pakiety startowe. Znajomość numeru startowego ułatwia odbiór pakietu, który otrzymamy po okazaniu dokumentu potwierdzającego tożsamość. W hali możemy sprawdzić działanie chipa w numerze startowym, a przy wejściu zaopatrzyć się w żele energetyczne. Przed budynkiem na dużych planszach zaprezentowano trasę zawodów. W budynku obok, dużo nowocześniejszym, który służy zwykle jako zaplecze techniczne stadionu lekkoatletycznego, organizatorzy przygotowali przebieralnie i depozyty oraz dobre zaplecze sanitarne. Także tutaj przygotowano miejsca do masażu dla zawodników kończących bieg. Sama tartanowa bieżnia stanowiła doskonałe miejsce do rozgrzewki dla biegaczy. Tradycyjnie od lat przed startem półmaratonu jest wspólna rozgrzewka biegaczy prowadzona przez instruktorów fitnessu.
Zbliżała się godzina startu zawodów. Podobnie jak przy biegach z historią w tle pojawiły się balony napełnione helem w kolorach białym i czerwonym, które organizatorzy wręczali uczestnikom. Przed startem, to już tradycja tego biegu, zawodnicy i kibice odśpiewali wspólnie polski hymn. Balony na sygnał organizatorów poszybowały w górę, tworząc na niebie biało-czerwone chmury. Było uroczyście i ładnie.
Wcześniej pożegnałem się z Marcinem, on przesunął się do tyłu, ustawiając się mniej więcej w połowie stawki biegaczy. W strefie startowej tuż przed linią startu nie było tłoczno, można się było dobrze ustawić. W czołówce zawodów dostrzegłem utalentowaną biegaczkę z Radomia, Karolinę Waśniewską, którą poznałem na maratonie w Dubaju w zeszłym roku.
Prowadzący zawody spiker wystrzałem z pistoletu hukowego dał sygnał do startu. Tłum biegaczy mocno ruszył do przodu. Już od pierwszych metrów tempo biegu było bardzo wysokie. Na ten bieg nie miałem określonej strategii, dodatkowo w tyle mojej głowy mocno tkwił mi fakt naciągnięcia mięśnia dwugłowego lewego uda, które objawiło się bólem w środkowej części uda. Po bólu śladu już nie było, ale wcześniej musiałem odpuścić dwa treningi, chłodząc kontuzjowane miejsce. Zrezygnowałem przez tydzień z interwałów i szybszych treningów tempowych. Dzięki koledze Witkowi, który jest fizjoterapeutą, zostałem zabezpieczony tejpami na czas zawodów. Organizm dał mi jednak sygnał, że muszę popracować nad mięśniami odpowiadającymi za szybkość. Kolejna lekcja pokory!
Już od pierwszych metrów po starcie na czoło zawodów wysunęła się grupa 20-30 zawodników. Euforia startowa także mi się udzieliła, ale już po chwili starałem się, aby moje tempo utrzymywało się w okolicach 4 min/km. Nie planowałem wielkiej walki, ale znacie mój charakter – nie lubię odpuszczać na zawodach. Pierwszy kilometr przebiegłem w komfortowych warunkach, bez tłoku i ścisku, trochę powyżej zakładanego tempa. Postanowiłem zwolnić, wiedziałem, że głównym czynnikiem ograniczającym na tych zawodach będzie pogoda. Już po starcie półmaratonu temperatura przekroczyła dwadzieścia stopni Celsjusza, ciągle rosła, a słońce coraz mocniej operowało nad głowami biegaczy. Najważniejsze na takich gorących zawodach jest nie dopuścić do odwodnienia i przegrzania organizmu. Punkty nawadniania lub stoiska z gąbkami rozstawione były od piątego kilometra co dwa i pół kilometra. To w zupełności wystarczało, aby zaspokoić zwiększone potrzeby biegaczy, dodatkowo w trzech miejscach straż pożarna rozmieściła punkty ze zraszaczami. Jedynym mankamentem była długość stoisk z napojami, niestety były za krótkie. Już przy kilku biegaczach sięgających po kubki ciężko było cokolwiek dostać, nie tracąc cennych sekund. W takich warunkach już na pierwszym stoisku z gąbkami zastosowałem „wynalazek”, który przywiozłem z maratonu ateńskiego. Mokrą gąbkę umieszcza się za paskiem (służącym do dopasowywania rozmiaru) powszechnej na biegach czapki z daszkiem. Mokra gąbka chłodzi kark, a na każdym punkcie z wodą jeden kubek ląduje w miejscu umieszczenia gąbki, sprawiając, że cały czas pozostaje mokra. Trasa biegu radomskiego, jak już wspomniałem, jest dość płaska, ale nie należy do najłatwiejszych. Jest to typowa miejska trasa prowadzona ulicami, deptakami i parkami, gdzie często następują zmiany kierunku biegu i nawierzchni, po której biegamy. Generalnie, jeden wiadukt, na który się wspinamy nie podważa opinii, że trasa półmaratonu radomskiego, mimo wspomnianych ograniczeń, ma dość szybką trasę biegową. Na trasie organizatorzy umieścili także kilka punktów muzycznych, które uatrakcyjniały ofertę zawodów. Z roku na rok przybywa też kibiców mobilizujących zawodników do wysiłku.
Pierwsze pięć kilometrów przebiegłem dość lekko, bez większego zmęczenia i co najważniejsze nie odczuwałem żadnego bólu w naciągniętym mięśniu dwugłowym. Trasa była dość prosta – pętla wokół stadionu i powrót do ulicy Narutowicza oraz skręt w Wałową, później kilka zakrętów i byłem już na ulicy Żeromskiego. Tempo biegu wyniosło 3.56 min/km, trochę za szybkie, próbowałem się pilnować i trochę wyhamowywać. Następne pięć kilometrów zawodów zaplanowano ulicą 25 Czerwca, chodnikiem przez Park Leśniczówka, po czym wróciliśmy na ulicę Żeromskiego, a na ulicy Lubelskiej minął dziesiąty kilometr trasy półmaratonu. Cały czas biegło mi się dobrze, na trasie nastąpiła stabilizacja, wokół mnie praktycznie ci sami zawodnicy. Upał coraz bardziej dawał się we znaki, bardzo pilnowałem nawadniania organizmu i jego chłodzenia wodą. Drugą piątkę pokonałem w średnim tempie 4.02 min/km. Zaskoczony byłem, że póki co, tak dobrze i lekko idzie mi ten bieg. Nie odczuwałem bólu w naciągniętym mięśniu, a upał dobrze znosiłem, nie przeszkadzał mi tak bardzo, jak wcześniej mogłem przypuszczać. Trasa biegu przeniosła się na peryferyjne dzielnice Radomia. Biegniemy ulicami: Litewską, Ogrodową, Długojowską, Puławskiego, a na ulicy Słowackiego jest nawrotka i oznaczenie piętnastego kilometra półmaratonu. Biegnie mi się coraz trudniej, ale staram się utrzymać tempo biegu. Słońce coraz mocniej operuje, cień budynków sprawia trochę ulgi, czekam na kolejne zraszacze, które dają trochę schłodzenia. Dobrze sprawdza się też gąbka umieszczona za paskiem mojej czapki z daszkiem. Trzecią piątkę pokonuję w średnim tempie 4.03 min/km, którym byłem mocno zaskoczony. Do mety zostało sześć słonecznych i gorących kilometrów. Kolejne pięć kilometrów biegniemy ulicami Mazowieckiego, Kolejową pod wiaduktem, PCK, a ulicą Grzecznarowskiego wspinamy się na jedyny podbieg na całej trasie, na wiadukt drogowy. Później pokonuję kolejne zakręty i wbiegam na ulicę Młodzianowską. Dalej trasa prowadzi lekko zacienionymi Plantami i jestem już w pobliżu stadionu, na którym znajduje się meta półmaratonu. Muszę napisać o jednym zdarzeniu z trasy zawodów, które dało mi sporo energii na ostatnich kilometrach. Na trasie, dokładnie nie wiem kiedy, może na piętnastym kilometrze, dobiegłem do wspomnianej na początku wpisu Karoliny Waśniewskiej. Było to dla mnie duże wydarzenie, ponieważ Karolina to inna liga biegowa, ma świetne wyniki w maratonach i na innych dystansach. Ale, żeby nie było tak różowo, Karolina ukończyła radomski bieg przede mną, ostatecznie zajmując czwarte miejsce wśród kobiet i 17. open. Jednak to zdarzenie uskrzydliło mnie do walki. Czwartą piątkę pokonałem tylko trochę wolniej od poprzedniej – 4.05 min/km. Do ukończenia zawodów pozostał finisz po radomskich Plantach i bieżni stadionu lekkoatletycznego. Na końcówce starałem się przyspieszyć i to mi się udało.
Przekroczyłem linię mety zaskoczony czasem, który wyświetlał się na zegarze umieszczonym przy końcowej linii. Wiedziałem już, że poprawiłem swój wynik życiowy i to w takich ciężkich warunkach do biegania. Byłem z siebie dumny! Medal wylądował mi na szyi, mogłem się teraz schłodzić, uzupełnić płyny i pójść na masaż. Wracając, spojrzałem na wyniki: czas netto 1.25.39, który dał mi 20. miejsce open i 2. w kategorii M50. Byłem w szoku, że zająłem tak wysokie miejsca. Jak widać nieplanowane starty też potrafią sprawić niespodzianki.
Red. jęz. Justyna Harabin, zdjęcia: Półmaraton Radomskiego Czerwca 76 oraz własne.